Odwiedza nas 1 gość oraz 0 użytkowników.


Strict Standards: Non-static method JApplicationSite::getMenu() should not be called statically, assuming $this from incompatible context in /home/editeam/domains/archiwum.editeam.pl/public_html/templates/yoo_downtown/layouts/com_content/article/default.php on line 13

Strict Standards: Non-static method JApplicationCms::getMenu() should not be called statically, assuming $this from incompatible context in /home/editeam/domains/archiwum.editeam.pl/public_html/libraries/cms/application/site.php on line 250

41 Berlin Maraton – wszystko przez Janusza

Janusz: Cześć Tomek, właśnie wysłałem Ci linka do zgłoszeń na maraton w Berlinie, dzisiaj ruszają zapisy, zatem klikaj i zgłaszaj się jak najszybciej, bo tam miejsca schodzą jak świeże bułki.

Ja: Zaraz, zaraz, ale………… o co chodzi, kiedy, gdzie, co? Ja nic nie wiem.

Janusz: Dawaj, zapisuj się na maraton w Berlinie 28-go września, ja się już zgłosiłem, Tadek i Leszek też są chętni, pojedziemy sobie fajną paczką. O nic się nie martw, ja niemiecki znam, wszystko się załatwi.

Ja: No………. yyyyyyyy dobra ale …… powiedz mi chociaż jakie to koszty?

Janusz: Startowe to około 100 euro, do tego dochodzi zrzutka na paliwo, ale wyjdzie nie drogo, bo dzielone na czterech, ponadto nocleg i twoje własne wydatki (jedzenie, pamiątki, zakupy)

Ja: Hmmmmm, czy ja wiem? czy ze mnie aż taki światowy maratończyk?

Janusz: Dawaj!!! Jak spaść to raz można i z wysokiego konia.

Wtedy pomyślałem sobie…… Janusz dobrze mówi. W odległości mniej więcej równej do Wrocławia mamy jeden z największych maratonów na świecie, zatem kliknąłem i do Berlina pojechałem. Szkoda mi tylko pozostałych kolegów, którzy nie zostali wylosowani, bo do biegu zakwalifikowano ponad czterdzieści tysięcy osób, z pośród siedemdziesięciu czterech tysięcy chętnych.

Nie oznacza to jednak że do Berlina pojechałem sam. Miałem zarezerwowane dwa miejsca (Janusz dzięki za wszystko). Pierwotnie miał jechać Jacek, tzn: Pan Prezes, a właściwie trener, którego po tym co mi zaaplikował ośmieliłem się nazwać Panem Treserem. Niestety przykra przypadłość zdrowotna nie uniemożliwiła stuprocentowej realizacji planów i do stolicy Niemiec pojechałem z niezastąpionym Edwardem MISTRZEM Jołtuchem.

Podróż, albo minęła tak szybko, albo to my z Mistrzem żeśmy się po prostu tak rozgadali. Temat  - wiadomy.... bieganie, plany, logistyka i domysły. W każdym razie pierwsze utrudnienia pojawiły się dopiero w stolicy u sąsiadów. Blokady dróg, objazdy, miejsca postoju i że tak powiem „jazda bez trzymanki”. Trochę nas to kosztowało (mowa oczywiście o czasie) bo z Berliner Polizei jeszcze nic nie przyszło i niech tak już zostanie.

Miasteczko maratońskie „krótko mówiąc” ogromne. Pamiętam jak niedługo przed startem powiedziałem do Mistrza, że przy takiej ogromnej ilości startujących nie ma najmniejszej szansy na perfekcyjną organizację imprezy i muszę się w tym miejscu przyznać, że pomyliłem się i to bardzo. My Polacy określilibyśmy to jako „Dopięte na ostatni guzik”

W pobliże miejsca egzekucji dotarłem z Edkiem (tam się rozdzieliliśmy) byłem w świetnym nastroju. Dzięki Mistrzowi wyspałem się jak nigdy (pogonił mnie już przed dwudziestą drugą – zwykle kładę się po północy), dzięki Jackowi, a dokładnej rzecz ujmując dzięki jego solidnej dawce kilometrów czułem się dość pewnie, dzięki Bogu pogoda była taka jakiej bym sobie życzył a wszystko to dzięki Januszowi który mnie przekonał do startu w gigancie.

O ładowaniu węglowodanowym przed maratonem nie wspomnę, bo nie chciałbym kogokolwiek urazić. Wszystko jednak dobrze się skończyło, bo część pożywienia udało mi się schować do plecaka i ten Pan łasuch z ulicy Daszyńskiego, który chciał mnie utuczyć nawet się nie zorientował.

Start do biegu nastąpił dokładnie o godzinie 8:45. Poprzedziła go prezentacja światowej klasy zawodników oraz świetna oprawa muzyczna. Ja z numerem 24728 znalazłem się w sektorze D. Nie wyglądało to najgorzej, chociaż po starcie ze względu na spore zagęszczenie ciężko było o właściwy rytm biegu. Do około 11-go kilometra biegłem w korku, cały czas na plecach poprzedzających mnie zawodników. Trzeba było uważać żeby komuś nie wylądować na plecach oraz żeby samemu nie doznać szkody, przez co tempo było typowo szarpane, do tego dochodziła plątanina i skakanie po krawężnikach .

Punkty odżywcze były bogato wyposażone nie tylko w napoje, ale też w odżywki i jedzenie. Wszystko to działało dość sprawnie i przy odrobinie sprytu można było z tych dobrodziejstw skorzystać dwu, a nawet trzykrotnie. Ciekawi mnie jak wyglądało to wraz z napływem zawodników z dalszych sektorów, na szczęście to nie mój problem.

Po piętnastym kilometrze można było odczuć więcej luzu i mimo sporego jeszcze zagęszczenia łatwiej było kogoś wyprzedzić. Pogoda cały czas dopisywała, wielonarodowość wyrażona koszulkami startujących dopingowała mnie do pochłaniania kolejnych zawodników (byli nawet czarnoskórzy).

Z tego co zapamiętałem, miałem na rozkładzie zawodników z takich egzotycznych krajów jak Kolumbia, Portoryko, Dominikana, Argentyna czy Meksyk. Nie bez znaczenia był też zawodnik w koszulce z napisem Russia, w końcu zrozumiałem skąd siatkarze, czy ręczni czerpią motywację żeby skutecznie utrzeć im nosa.

Na półmetku zameldowałem się z czasem 1:27:00. Samopoczucie pozwalało myśleć nawet o 2:51, z tym że trzeba by było uderzyć końcówkę. Niestety od 34 km mimo dobrego jeszcze samopoczucia sekundki powoli zaczęły uciekać, a zegarka nie oszukasz. Były to początki złego, mimo że z taką intensywnością udało mi sie dobiec do 39 kilometra. Tam napotkał mnie pierwszy poważniejszy kryzys, a przecież w planach było dokręcanie śruby. Plany są po to by je realizować więc śrubkę zacząłem podkręcać. W sumie z tej heroicznej walki wyszło tyle, że teraz to ja się wysilałem bardziej niż przez całe te 38 km, a czas tego nie potwierdzał, a wręcz przeciwnie.

Na szczęście byli rywale których sobie wyłapywałem. Pozwoliło mi to dać z siebie wszystko co miałem do zaoferowania aż po linię mety, którą przekroczyłem po upływie 2 godzin 53 minut i 33 sekund.

  

Po biegu otrzymałem pamiątkowy medal z nieaktualnym już od pięćdziesięciu minut i trzydziestu sześciu sekund rekordem świata, który właśnie w Berlinie został poprawiony na 2:02:57 przez Kenijczyka Dennis’a Kimetto. A ja tam byłem i izotoniki na punktach piłem…………

Ogromne słowa uznania i podziękowania, za szczególne zaangażowanie Jacka Lenarta, Edka Jołtucha i Janusza Wojnarowicza oraz dla wszystkich, którzy mnie wspierali, kibicowali i trzymali za mnie kciuki.

Pozdrawiam!

Tomasz Rudnik.

 

The Best betting exchange http://f.artbetting.netby ArtBetting.Net
How to get Bookmakers Bonus - articles.
BIGTheme.net - Theme Catalog